Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć (2012) – Bruner ty świnio popsułeś

indeks.jpg

Pacholęciem będąc z wypiekami na mym licu oglądałem przygody dzielnego agenta Hansa Klossa. Serial ów obok „Czterech pancernych i psa” był sztandarowym produktem o II Wojnie Światowej, jaki stale i niezmiennie pojawiał się, co roku na telewizyjnych ekranach. Dziś mając do wyboru setki kanałów, setki tytułów w wypożyczalni oraz miliony w internecie trudno zrozumieć, dlaczego co roku znów z wielką chęcią oglądało się to samo. Wręcz najważniejszym było działanie krzepienia serc, gdy patrzyło się na eleganckiego J-23 w niemieckim mundurze wodzącym za nos całą III Rzeszę. Każdy z odcinków bronił się, i broni po dziś dzień pod każdym względem. Fabularnie było ciekawie, sporo zwrotów akcji, niesamowitych rozwiązań, pojedynków, ale i złamanych serc. Fenomenalny utwór tytułowy, oraz wątek muzyczny pojawiający się, gdy Kloss, gdzieś się przemieszczał, gdy na ekranie nie padały żadne słowa w tle leciał jeden z najbardziej rozpoznawalnych motywów muzycznych z polskiej kinematografii. Pomysł i wykonanie oraz tematyka stworzyły cudną bajaderkę, którą chyba każdy, choć raz zeżarł oczami ciesząc się jak Dracula w stacji krwiodawstwa. I gdy dotarły do mnie wieści o powstaniu współczesnej wersji przygód naszego agenta (nie, nie agenta Tomka, ani bardziej modnego ostatnio Bolka… moi drodzy, w historii naszego kraju było agentów więcej) zainteresowałem się. Miałem mieszane uczucia, szczególnie z powodu niedostatków finansowych tak widocznych w wielu rodzimych produkcjach. To mogło popsuć efekt, acz nie musiało.

Akcja filmu dzieje się w dwóch czasach „aktualnie”, czyli w czasach trwania komuny w naszym kraju w latach 70-tych oraz pod koniec II Wojny Światowej w 1945 roku. Kloss wpada na trop transportu z bliżej nieznanymi dobrami materialnymi. Stara się do niego dotrzeć i przechwycić, w czym przeszkadza mu stary, „dobry” znajomy Brunner.

Ukazanie fabuły w dwóch czasach umożliwiło na sympatyczny akcent – pojawienie się starych „autentyków” owych postaci – czyli Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza, którzy stworzyli jeden z bardziej udanych i rozpoznawalnych duetów w Polskim kinie. Tutaj pokazują, iż pomimo upływu lat nadal potrafią się wczuć w swe dawno nieodkurzane role. Sympatyczny to był akcent nawiązujący do pierwowzoru, ale czemu, ach czemuż nie postarano się o stare, dobre motywy muzyczne?!! Wszakże wystarczyło je jedynie nieznacznie unowocześnić i byłoby coś na poziomie wskrzeszenia przez U2 motywu z „Mission Impossible”. Tak się nie stało, a szkoda, wielka szkoda.

Skarby, jakie poukrywali Niemcy po dziś dzień fascynują. Iluż domorosłych poszukiwaczy skarbów starało się dotrzeć w najniedostępniejsze miejsca w naszym (i nie tylko) kraju, aby dotrzeć do zrabowanych dóbr. W historii II Wojny Światowej ukrytych zostało wiele ciekawostek i fantastycznych, wręcz obłędnych zagadek. Między innymi położenie jednego z najpiękniejszych wytworów gdańskich mistrzów – Bursztynowej Komnaty po dziś dzień spędza sen z powiek wielu pasjonatów historii. Wrzucono ów motyw w fabułę najnowszego Klossa. W sumie poza drobnymi akcentami nie ma żadnego znaczenia czy byłyby to sztabki złota, obrazy czy właśnie owe bursztynowe cacko.

Fajnie postarano się oddać klimat lat 70-tych jak i okresu wojennego, jednak troszkę raziły sceny z wojną w tle. Sztuczność samolotu, unikanie pokazania większej przestrzeni i ilości ludzi. Tutaj właśnie objawiły się braki funduszy, a szkoda by łapać się za odświeżenie wojennego serialu i tej wojny nie pokazywać. Z drugiej strony w scenie z działkiem miło popatrzeć, że poszli na realizm, gdzie trzeba zmieniać magazynki, a nie klasyk z filmów amerykańskich, gdzie główny bohater ma wpisany kod z Dooma na niekończącą się amunicję (tak jestem stary i gimby nie znajo). Takich akcentów jest trochę, jednak szkoda że podczas zbierania materiałów do nakręcenia takiego filmu nie bierze się pod uwagę grup rekonstrukcyjnych, gdzie ludzie mają własne mundury i oprzyrządowanie zrobione zgodnie z wymogami z danego okresu. Tocz zatrudnić takich byłoby taniej, prościej i sensowniej by oddać klimat tamtych lat.

Jak Kot jako Kloss w sumie wypadł sensownie, tak Adamczyk jako Brunner to już przynajmniej dwie klasy gorzej – przede wszystkim jego aparycja, wygląd nie pasował do tej roli, bo już pod względem aktorskim jest lepiej, choć niewiele. Miło było popatrzeć na zimnego skurczysyna granego przez Wojciecha Mecwaldowskiego, taki stereotypowy przedstawiciel mitycznego ludu nazistowskiego z ichniejszej niemieckiej armii. Natomiast jak pod względem wizualnym Marta Żmuda-Trzebiatowska wygląda prawie zawsze kusząco… tak aktorsko leżała i kwiczała, kwiczała tak jakby nie jeden chciał. Była tak infantylna, irytująca i niepoukładana, że aż robiło się słabo podczas scen z jej udziałem. Zdecydowanie była to największa porażka tego filmu.

Patrząc na całokształt to jest to film daleki od pierwowzoru, acz do niego nawiązujący. Sporo małych niedociągnięć, o których by nie spojlerować pisał nie będę. Widoczne niedostatki w funduszach, bez których ciężko zrobić film w klimatyce wojennej. Zabrakło też owego szpiegowskiego klimatu, tego nieodgadnionego dreszczyku emocji przy kibicowaniu Klossowi, aby nie został rozpracowany, żeby mu się udało pogrążyć nazistów. I powstał średni film, ma swe plusy, jak i minusy. Można obejrzeć, w sumie to nawet warto, ale nie spodziewajcie się rozrywki na światowym poziomie (a szkoda, oj wielka szkoda wszakże mógł być to filmowy towar eksportowy, jak to z pierwowzorem drzewiej bywało). A mogło być tak pięknie odświeżone opcje muzyczne, parę chwil dla emerytów serialu, troszkę wiarygodnej fabuły, nieco wizji wojny, trochę pościgów i strzelanin, do tego emocjonujące łubu w finale, kilka pięknych kobiet (mamy takich pełno wśród aktorek) i utalentowanych by nie psuć zabawy i byłoby całkiem w pytkę.

Dodaj komentarz