Iron Man 2 (2010) – Żelaźniak vol dwa

Maniacy wielkiej, filmowej rozpierduchy czekali na ten film, także wielu fanów komiksów w owym roku 2010-tym i kilka lat wstecz. Cóż i doczekali się, i dostali dokładnie to, czego oczekiwali – dalszy ciąg przygód Tony’ego Starka. Pierwsza część ledwie pokazał kim jest ów pan, aby zanęcić widzów do kolejnych odsłon, których przynajmniej 3 możemy się spodziewać w najbliższych latach (tak pisałem to zanim całe znane wam uniwersum Marvela miało choćby jedną nogę). Już wtedy było czuć, że to będzie kura znosząca złote kokosy.

I tak oto wspaniały, bogaty, przystojny i uwielbiany Tony Stark żyje dalej. Pojawiają się dysonanse na pograniczu tego, co prywatne, z tym co chciało by mieć państwo. Rządzący w US and A chcieliby trzymać swe łapska na kombinezonach Iron Mana. Starkowi udaje się wygrać publiczną debatę na ten temat. Jednak na innych polach jest już gorzej. Zatruwający organizm pallad powoduje coraz większe spustoszenie w organizmie superbohatera. Na domiar złego pojawia się Ivan Vanko, który pokazuje iż technologia, jaką posiada Stark nie jest aż tak niespotykana. Ich pojedynek podczas wyścigu w Monako staje się początkiem końca.

Jak to w części drugiej adaptacji komiksowego oryginału – jest lepiej. Tak samo było w X-menach. Jednak lepiej nie oznacza, iż dobrze dzieje się w państwie żelaźniaka bo teoretycznie dostaje mu się. A film to kolejna superprodukcja, która poza efektowną rozwałką nie przedstawia sobą jakiś głębszych treści, ale in plus nie udaje, że ma być inaczej. Mnogość efektów specjalnych to aktualnie standard niezbędny do osiągnięcia oszałamiającego wyniku kasowego, a jak wiadomo nie ma to nic wspólnego z jakością produktu. Jednak obrońcy będą wysuwać argument kasowy jako ważny.

Żeby widz już na dzień dobry nie znużył się kolejnymi przygodami żelaźniaka zatrudniono dodatkowe gwiazdy mające zachęcić niezdecydowanych na ów seans, a i nawet tych którzy komiksy uważają za coś przeznaczone tylko dla dzieci. Stąd pojawiają się Scarlett Johansson, Samuel L. Jackson i przede wszystkim Mickey Rourke. I obdzielono ich „straszliwie” trudnymi rolami. Scarlett Johansson odgrywa dwulicową kobietkę, mającą powalać nie tylko swym fizycznym seksapilem, w sumie jej postać jest jedną z najciekawszych w uniwersum Marvela odnośnie swego pochodzenia. Jednak zarządzający tym biznesem panowie od tabelek w exelu zrobili już jej pełnometrażowy występ „Czarna wdowa” i nie był to najlepszy produkt. Samuel L. Jackson eta szief, tajnos agentos jednookos. Nuda, nuda, nuda. I wreszcie Mickey Rourke jako główny zły tego odcinka „Iron Man 2”. Chyba najciekawiej wypadł z tej wielkiej trójki. Chłopak się postarał i po angielsku świetnie mówił z rosyjskim akcentem, natomiast po rosyjsku gadał jak to Amerykaniec czyli milcz pan wstydu oszczędź…

Dużo tu było rozwałki, rozwałki totalnej. Pomiędzy dłużyznami coś wybucha, strzelają różne dziwne bronie i się rozpada się wiele budynków. A ilość kombinezońców oraz robotów zaczyna przypominać mangowe i anime’owe produkcje. Jednak jak to zwykle bywa zamiast stabilnego obrazu, by nacieszyć w pełni oczęta rozwałką na poziomie, operatorom znów trzęsą się na kacu łapska, a może jak to w dzisiejszych czasach trzęsą się na narkotykowym zejściu. I zamiast cieszyć oczy zgrabnymi ruchami podczas paru akcji Scarlett Johansson widzimy jakieś trzęsionki, zatrzymujące się dopiero, gdy jest już po wszystkim i Scarlett może wystąpić zamiast dublerki. Pojedynki robocie i skafandrowe także prowadzone w tym samym stylu – dużo trząchania kamerą. Kiedy wreszcie to się skończy i człowiek będzie mógł w pełni nacieszyć oczęta wybuchami, rozwałką i walką?

W gruncie rzeczy poza wszelkimi kwasami na jakie możemy tu natrafić (choćby zmiana napędu niepoprzedzona wspomnianymi w filmie zmianami w kombinezonie, a jednak one się pojawiają) to wszystko jakieś takie dalej nijakie. Mnie pomimo lubości, co do komiksów nadal boli, że spłyca się wątki, nie sięga po te ciekawe powiększające głębię i wyrazistość postaci rzeczy – choćby pod podszyty cynizmem i sarkazmem humor Tony’ego. Widać, że chcą zadowolić każdego przez co dostaje się do tego wina za dużo wody.

Jako oglądadło spoko, jako głębsze wejście w świat żelaźniaka to poczułem się nieco zawiedziony, jednak mniej niż po jedynce. Czyli do obejrzenia, szczególnie dziś, by w pełni „rozumieć” uniwersum Marvela – bo przecież lada chwila pojawi się kolejny film zrobiony przez panów od tabelek w exelu.

Dodaj komentarz