Furiosa: Saga Mad Max (2024) – Szalona Tajlor Endżoj

Kolejna odsłona rozbudowującej się franczyzy Mad Maxowego świata. Jako fan oczywiście wchodzę w to od razu, szczególnie że za sterami jest ten sam pan co nakręcił każdą część. I pomimo ominięcia czasu premierowego, bo jednak są fajne rzeczy poza kinem odciągające od niego, tak pierwszy możliwy termin nadrobienia tego został wykorzystany. A jak było, o tym w poniższym tekście.

Oglądamy jak to mała Furiosa wraz z bodajże młodszą siostrą gdzieś hasają po lesie, gdzie odnajdują brzoskwinie i je zbierają. Wnet słyszą jakieś głosy, jacyś kolesie rozbierają mięso ze zwierza i przybyli na specyficznych motocyklach. Każe siostrze siedzieć cicho i zbierać się do domu i do matki. Sama wyrusza zobaczyć kto zacz, zakrada się ogląda motocykle i typów – po chwili zostaje odkryta. Gwiżdże w dziwny gwizdek, który przecząc prawom fizyki słyszany jest kilka kilometrów przez las i skały przez jej rodzicielkę, która wskakuje na konia prowadzonego już przez inną kobietę. Dziewczynka dostaje po łbie i zabrana na motocyklu z bajkerów. Śmigają przez pustynię, ale dwie panie na koniu dojeżdżają do wzgórza, gdzie odstrzeliwują typa, reszta śmiga dalej. Matka na koniu jedzie ich tropem by wybić wszystkich, jednak udaje się jednemu z jej córką uciec do obozu, gdzie rządzi Dementus. Gdy rozpoczyna się burza piaskowa matka wbija w przebraniu do obozu i odbija córkę, uciekają na motocyklu, jednak dopada ich wataha. Matka w zwężeniu zasadza się i każe uciekać córce. Walczy z przeważającymi siłami, jednak durna Furiosa wraca by zobaczyć jak ją torturują i w zamian za pokazanie, skąd pochodzi skrócenie cierpieć rodzicielki. Ta milczy i zostaje zabrana. Ekipa bajkerów przewodzona przez Dementusa wyrusza i wręcz porywa się na znajdującą się na wysokich wzniesieniach Cytadelę, którą znamy z poprzedniej części sagi „Mad Max: Na drodze gniewu”. Przegonieni postanawiają inaczej rozwiązać sprawę – poprzez przejęcie dostawy paliwa do Cytadeli i tak oto młoda Furiosa trafia do haremu Wiecznego Joe szefa tej społeczności, za młoda jeszcze by rodzić dzieci…

O ja cię kurza twarz już od początku debilizmy jak gwizdek, który niesie swój dźwięk przez las, do tego fatalna animacja jak kobieta wskakuje na konia… skojarzyła mi się z kiepsko animowaną sceną z „Władcy pierścieni”, gdy Legolas tak samo wskakiwał za kogoś jadącego. Jednak te efekty specjalne dzielą dziesiątki lat! Do tego znowu jakieś takie kretyńskie tworzenie opcji jakoby kobiety miały być wojowniczkami… A kolesie to do uprawy roli czy coś w ten deseń, a nie do wojaczki… bo na co w walce większa siła. Do tego w cysternie przewozi się amunicję (świetny pomysł, nie powiem), w tej samej przewozi się jedzonko czy też paliwo. Do tego gang bajkerów zużywający na pierdoły tyle paliwa, że aż dziw bierze jak oni mogą po tej pustyni szaleć, skąd niby ją biorą skoro to pustynia, nie ma tu nikogo. A jedyne ludzkie zgrupowania cofnęły się do epoki kamienia wydłubanego. Co ciekawe cysterną przewożona amunicja, a zamiast broni palnej używa się przede wszystkim dzid czy tam oszczepów przez ochronę konwoju. To pierwsze wrażenie, potem ten imbecylizm w świecie postapokaliptycznym dziewczyny, gdyby posłuchała się matki wszystko byłoby ok. Ale ona wolała wyrosnąć na silną, niezależną – ale ciągle od kogoś zależną, młodą kobietę. Taki znów feministyczny bulszit, choć to przecież film nakręcony przez tego samego pana co „Mad Max”, ależ ten „zachód” ryje banie. Dobra nie ważne, wracam do filmu.

Fabularnie początkowo rozpierducha jest co chwila, by okazało się, że to co było na początku to mały pryszcz przy tym co będzie potem serwowane. Ciągłe walki, pojedynki, rozwałki i rozpierduchy. W sumie gdyby bez tego bulszitu z początku to dałoby się łyknąć jako akcyjną opcję. Choć takie tworzenie prequela moim zdaniem było zbędne. Jednak rola Charlize Theron w poprzedniej odsłonie była nie do pobicia, a nawet do zbliżenia się… szczególnie przez Anya Taylor-Joy, która do filmu akcji, gdzie ciągle walczy i się naparza zupełnie się nie nadaje. Przecież nawet mi jakby wyjechała z pełnej pety to bym to ustał i się tylko z niej zaśmiał w tych chudych rączkach nie ma pałeru do walki. Przed seansem nieumyślnie wpadło mi w oko jak ktoś napisał, że ten film to w pierwszej części tak Mad Maxuje, a potem próbuje iść w stronę nowego „Blade Runnera” i coś w tym jest, także zgadzam się z tym, że nie skleiło się to w tym filmie. Całość podzielona jest na jasne rozdziały z tytułami gdzie wiesz co się będzie działo. Niczym czytanie jakiejś książki, gdzie tytuł rozdziału spojleruje co będzie się w nim działo. Zabieg ciekawy, ale gdy patrzy się na całość to te rozdziały takie jakieś niezakoniecznie. Z drugiej strony Chris Hemsworth jako Dementus wypadł ok, da się łyknąć jego szaleństwo i brak skrupułów w tym świecie oraz lekkie odklejenie.

Więc mamy dużo efektów, nieco znanych motywów z wcześniej widzianej części odnośnie sprzętów, miasta Cytadeli i wiążących się z tym akcentów. Z drugiej fabularnie to prosty film o zemście, w czym nic złego – jednak najsensowniej to wygląda gdy jeszcze Anya Taylor-Joy nie występuje, bo jest to czas gdy jest dzieckiem. Potem się to strasznie przeciąga i żałuję, że reżyser nie wziął Charlize Theron i nie odmłodził jej komputerowo, aktorsko i sensownościowo wyszłoby zdecydowanie lepiej. Szkoda, że bardziej nie poszło to w pokazanie tego dojścia do zemszczenia się na zabójcy matki, tylko trzeba było to rozwodnić – znaczy się film rozciągnąć o jeszcze wiele scen byleby podbić czas do 2h 28minut. Za długo to trwa i zaczyna nużyć, a postacie poboczne, drugoplanowe często są używane niezgodnie z ich przeznaczeniem. Są one tylko jako papierki do wycierania pupci Tajlor Endżoj.

Jako fan postapo morda mi się cieszyła, jednak pewne powtarzające się nonsensy w 90% dużych produkcji, oraz olewanie praw fizyki i wielokrotnie fatalne efekty specjalne robione komputerowo, które wyglądają gorzej niż we „Władcy pierścieni” z 2001 roku czy „Piratów z Karaibów: na krańcu świata” z 2007. I muszę przyrównywać do poprzedniej części, która była bardziej zwięzła i miała ten luk, po prostu lepiej wyglądała i miała kilka fajnych akcentów humorystycznych, które tylko pogłębiały klimat końca świata i rozpierduchy. Klasycznie rozwodniono, zrobiono wielką dolewkę i bez Mad Maxa robią „Mad Maxa”.

Dodaj komentarz