Wieloryb (2023) – jestem grubasem

Zanim nawet miałem okazję zobaczyć trailer tegoż filmu już w mediach mocno wchodziły różne informacje o tym filmie. Można powiedzieć, że tym razem sporo mówiono o filmie, który jest godny uwagi i obejrzenia. Dodatkowo poszło już tyle dymu z dupy odnośnie Oskarów i tego tytułu, że mając wywalone na te nagrody od lat to jednak trzymam rękę na pulsie i lubię wiedzieć kto był godzien uwagi w danym roku. Że aż nawet ruszyłem w środku tygodnia na wizytację kinową. A dodatkowo to nowe dzieło jednego z ciekawszych reżyserów czyli Darren Aronofsky, więc tym bardziej chętnie uczyniłem swoją powinność.

Oglądamy historię ofkors od pewnego momentu, grubego typa… znaczy mega spasionego, bo gruby to jakby nic o jego wadze nie powiedzieć. W sumie to ostatnie jego dni podzielone na dni tygodnia. Otóż typ robi to co lubi czyli uczy angielskiego, ale z domu online… czyli to co weszło w krew współczesności dzięki kowidowni – czyli praca zdalna. Da się? Da, a i się opłaca. Naucza młodych ludzi pisać eseje (nie wiem co ci hamerykanie mają z tymi esejami…). Mieszka sobie sam, w tylko kilku pomieszczeniach w takim klasycznym ujowym miejscu jednopiętrowe patosąsiedztwo. Jednak pewnego dnia w czasie wolnym wali sobie konia pod gejowskie porno i nagle coś go mocno boli… aż tak mocno, że chce wezwać pomoc telefonem. Jednak jak po niego sięga to wypada poza śpaślakowy zasięg wzięcia. Główny bohater ma już wrażenie, że właśnie odpada z tego świata, jednak puka do jego drzwi typ niczym Jehowy, wchodzi… widzi oglądane gejowskie porno i spasionego typa na kanapie trzymającego się za klatę. Widok co najmniej kiepski, jednak poczucie chęci porozmawiania o Dżizusie wymuszania na nim chęć pomocy grubasowi. Ten dzwoni po swoją znajomą, a nie po karetkę. Przybywa, bada go i stwierdza, że będzie żył… jeszcze chwilę chyba, że pójdzie do szpitala. A to US and A więc cokolwiek z Tobą się stanie o ile nie jesteś kasiasty to utoniesz w długach, bo zapewne nie stać cię było na wykupienie ubezpieczenia i teraz Twoje wnuki spłacą wizytę w szpitalu. Czuć smród braku pieniędzy w tym mieszkaniu. Wybiera zdychanie w domu, bo nie da się zabrać do szpitala. Znajoma przegania typa z religijnej sekty i dokarmia nasze spasione monstrum. Do tego nagle nachodzi go by zbliżyć się do córki, z którą kontaktu nie miał od lat…

Taka piękna i bestia w jednej osobie. Z wyglądu typowy spasiony amerykaniec nie znający umiaru i wpierdalający z koryta ile wlezie… Jednak gdy zbliżymy szkiełko i oko to wychodzą pewne pokłady wewnętrznego piękna. Nie jest to jednoznacznie super hiper postać tylko w obrzydliwym ciele, co to, to nie. Tu nie ma tak banalnie. Główny bohater też ma swoje smrodki na sumieniu – choćby wejście w związek małżeński będąc gejem, wyjebawszy na swoje dziecko przez lata, wielka samolubność w działaniu ze swoim życiem, gdzie nie liczy się już prawie z nikim i niczym byleby osiągnąć to co sobie zamierzył na początku tejże drogi. To takie główne grzechy jakie popełnił w swoim filmowym życiu tenże pan o imieniu Charlie.

Z jednej strony oglądamy smutny żywot kogoś kto jest aktualnie mocno nakręcony na nauczanie esejów, a zaniedbuje siebie samego w tak ogromnym stopniu, że rodzimi patologiczni rodzice mający wyjebane na swoje dzieci, bo wóda i dragi ważniejsze i tak są dla nich lepsi niż Charlie dla samego siebie. Czuć, że kara on sam siebie tym stylem życia… znaczy wegetacji, że chce cierpieć, bo wierzy w te pierdy o tym, że cierpienie uszlachetnia i zbliżyć może do bogów czy innego transcendentalnego badziewia. Czuć też, że ten film to kolejne mierzenie się reżysera z jego problemem z bogiem, znów bierze się z nim za bary by przedstawić jak to on widzi. Dobrał do tego typa Brendana Frasera, który to znany był przez lata z grania… znaczy występowania w filmach i bazowania na swojej fizyczności. Był sobie gwizdką (pisownia zamierzona w latach 90-tych, bo grał w takich hiciorach jak „Mumia”, „Mumia powraca” i coś z czym go najbardziej kojarzę i od razu widzę jego ryjek czyli „George prosto z drzewa”Ani razu nie zagrał dobrze, on po prostu był i wyglądał – a tu taka zmiana i to w chuj na plus! Typ świetnie odnajduje się w tej roli, a charakteryzacja niczym z horroru, istnego monstrum – dziecka Jabby the Hutt i jakiejś dzierlatki robi z niego spaślaka. Prawie czuć jego ból jak stara się wstać, jak musi jebać w tym mieszkaniu starym żarciem, spoconym cielskiem, niemytą ręką dupą, wytapiającym się zjełczałym tłuszczem i smrodem mieszkań starych ludzi, gdzie wali moczem i lekami oraz starością i syfem. Zdecydowanie i charakteryzacji i ów aktor tworzą znakomity tandem i za ten rok coś czuję, że to będzie najlepsza rola męska na świecie.

Film niesie ogromną dozę emocji i zdecydowanie w wielu widzach niezależnie od płci (dwóch płci, tak jestem niereformowalny bo biologicznie są tylko dwie płcie, a reszta to wymysły i fanaberie, a nie wiedza naukowa) wydusi łzy. Oglądanie jak bardzo nie tylko zaniedbał się, ale specjalnie spasł i zniszczył zdrowie i życie by… dopełnić swój pewien plan. A i pomimo tego, że wie iż niewiele mu zostało życia skoro jego znajoma lekarka o tym mu mówi to pozostaje mega pozytywny i stara się widzieć dobro dookoła, a szczególnie w swojej córce. Co w sumie pokazuje też, że jak mocno się na coś człowiek napali to nie widzi minusów i tego co złe, a jednak bardzo ważne.To ograniczenie się co do kontaktów z ludźmi poprzez spasienie się i siedzenie w obskurnym mieszkaniu. To, że najważniejsze jest się nawpierdalać i nie myśleć za wiele o tym co się traci. Takie… chuj trzeba mieć coś z życia to chociaż będę wpierdalał ile chcę, skoro innych rzeczy w życiu mieć nie będę, bo w sumie miłość swojego życia stracił, gdyż jego ukochany umarł. Nie ma po co żyć, ale jednocześnie ma po co tkwić w tym gównie, bo ma plan odnośnie swojej córki. Wcześniej miał na nią wyjebane, ale jednak teraz stara się do niej zbliżyć, co nie jest proste, gdy mamy do czynienia z młodą, buntowniczą, zakłamaną i wyobcowaną małolatą, która jest uosobieniem córki wychowywanej tylko przez matkę z problemami. Nosz kurwa gówno życia wylewa się tu z każdej strony i zalewa niczym tłuszcz arterie wielkiego serca tytułowego wieloryba.

Kolejna rzecz, do której dojszejdłem byłem już podczas seansu, że my grubasy w sumie wpierdalając jak świnie, napychając bebzony byle gównem byleby tanio i dużo, żrąc zdecydowanie za wiele wieczorami popełniamy w ten sposób nie tylko gwałt na sobie samym niszcząc zdrowie… ale i jest to taka forma samobójstwa. Tak napisałem to grubasy wpierdalając chcą się odjebać w przyjemny podczas konsumpcji sposób, a wstydliwie obrzydliwy tuż po. Jest to samobójstwo długofalowe, nie rzucające się tak mocno w oczy jak każda inna forma samobójstwa. A i łatwiej otoczeniu przyjąć ten mozolny trud spasionej mróweczki by dokopać się do grobowej deseczki…

Zdecydowani warto obejrzeć i przeżyć, oraz pomyśleć o tym jak mocno ludzie sami siebie karają chuj wie po co, jak wiele osób chce popełnić samobójstwo, ale nie dopuszcza do siebie tejże myśli, ile osób ma najebane we łbie poprzez swoje wierzenie w lepszy świat po życiu, więc tu są chujowi i chujami, oraz jak sami żyjemy i czy czerpiemy sensowną radość z życia czy tylko się oszukujemy, lub karzemy w imię jakichś tam „wyższych celów”? Przestań się umartwiać, a zacznij żyć, nie żreć.

2 uwagi do wpisu “Wieloryb (2023) – jestem grubasem

Dodaj komentarz