Diuna: Część druga (2024) – Muad Dib się objawił

Oj trzymali mnie w napięciu z kolejną odsłoną „Diuny”, przedłużyło się kiedy wreszcie wrzucili to do kin. Nie lubię takiego przeciągania szczególnie z czymś co jest kolejnym zwartym elementem jak podzielenie na 3 „Władcy pierścieni”… Ja wiem, że oni lubią się znęcać wrzucając co chwila do kin różne szity, a to na co się czeka przerzucać dalej i dalej… w sumie tak jak było z koncertem Nightwisha… no dobra oni mają wymówkę, bo był srowid. Tak czy inaczej dożyłem kolejnej ekranizacji jednej z kształtujących mój zryty łeb książek i to tej, którą do stania się według prawa dorosłym czyli osiemnastki przeczytałem kilkukrotnie. Dla mnie to co zrobił Tolkien we Władku dla fantasy, to zrobił Herbert dla sf w „Diunie” czyli rozwalił w pewien sposób system, że się w kolejnej recenzji kolejnej części tego filmu powtórzę. Tak czy inaczej poczekałem… był pomysł na oglądanie w IMAX-ie, ale potrzeba zanurzenia się w piaskach Arrakis była silniejsza i musiałem obejrzeć. Już nie przedłużając jedziemy z koksem.

Paul Atryda w Atrydzkiej siczy Tabr próbuje pozyskać sympatię Fremenów, jednocześnie jego matka, która jest w ciąży coraz mocniej czuje specyficzną więź ze swoim dzieckiem. Harkonneni nie ustają z wydobyciem melanżu. Jego romans z Chani rozwija się i pogłębia. Natomiast Stilgar coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że Paul jest zbawcą z mitów, legend i przepowiedni… i kolejne wydarzenia wskazują coraz bardziej na to. Czuć, że wcześniej było ta wiara bardziej na siłę, ale z każdym kolejnym elementem układanki on sam siebie przekonuje do coraz większej wiary w niego. Wzrasta walka z najeźdźcami, kolejne dostawy melanżu i sprzęt do jego wydobycia zostają przez Fremenów rozpirzone. U Harkonnenów wzrasta napięcie tak mocno, że baron Vladimir postanawia zastąpić nieskutecznego, dającego dupska w walce z tubylcami Rabbana swoim bratankiem… psychopatą Feyd-Rautha Harkonnenem. Paul zyskuje coraz więcej zwolenników, a wręcz wyznawców, gdy udaje się mu ujarzmić… czerwia… znaczy przejechać się na nim jak to zwykli czynić Fremeni, lady Jessica postanawia wyruszyć na południe by przekonać fanatyków stamtąd, że jej syn jest wyczekiwanym Lisam al Gaib lub Mahdim.

W tej odsłonie bardziej oglądacz wie co się dzieje i kto jest kim i dlaczego. Nie ma już wspomnianego przeze mnie wysokiego progu wejścia. Tutaj też więcej jest akcji, ciągle coś się dzieje i nie tylko dynamiczne akcje jak ataki na harwestery przyprawowe, po prostu mniej jest momentów do wejścia w ten świat, do przyglądania się tej prawie że pozbawionej życia pustynnej planecie, która zawiera na sobie najcenniejszą substancję niezbędną do podróży kosmicznych czyli melanż. Arrakis pokazuje swoje różne oblicza, widzimy znaną nam część północną, oraz wreszcie przechodzimy do południowej uznawanej za niezdatną do zamieszkania… oczywiście poza Fremenami żyją tam też przedstawicielki Bene Gesserit damskiego zakonu trzymającego rękę i… i wszystko na pulsie mających zdarzyć się wydarzeń. One są zawsze 10 kroków przed innymi, którym wydaje się że zaczynają ogarniać co tu się odpierdala, wtedy okazuje się, iż są tylko pyłkiem na stopie wielebnej matki. Tu nie ma miejsca na obstawianie fuksów, one zawsze mają asy w rękawach by trzymać za kochones każdą ze stron.

Następująca przemiana z Paula Atrydy w Muad Diba, a wręcz Lisam al Gaib i Mahdiego dzieje się na naszych oczach. Coraz częściej mamy do czynienia z jego wizjami, gdzie walczy sam ze sobą by nie popaść w otchłanie szaleństwa lub samouwielbienie, że to on sam jest owym wspominanym w przepowiedniach prorokiem. W sumie sam musi w to uwierzyć by w pełni móc pociągnąć za sobą Fremenów. I ta przemiana na kinowym ekranie jest taka bardzo gładka… nieinwazyjna. Kolejne wizje dają mu znać co powinien zrobić… jednak czasem trzeba złamać schemat i zrobić coś czego w nielicznych wizjach nie ma, po prostu zrobić to co należy by stać się wyczekiwanym prorokiem. Nie do końca jest mu to na rękę… jakby nie było jest młodym chłopakiem, który po raz pierwszy w życiu się zakochał… ale zanim do tego zaszło zdążył przeżyć ojca, uciec przed zagładą rodu i musiał zabić niejedną osobę by samemu móc po prostu żyć. Takie prawdziwe problemy młodego człowieka, a nie że rodzice nie dali mu na zestaw z maka. I tak jak przemiana Paula w Mahdiego przychodzi gładko… tak coraz bardziej nie leży mi aktorka grająca Chani… Zendaya. Jej wypowiedzi z życia wpływają u mnie na to jak ją odbieram… Bo zaczyna jej zdecydowanie uderzać sodówka, a obsadzania ja co i rusza jako modnej aktorki w różnych produkcjach tylko owej sodówki buzowanie utwierdza. Zaczyna się sadzić i stroić w piórka, które nie są jej. Zaczyna zadzierać nosa i co wiadomość o jej wypowiedziach tym bardziej nie da się tego czytać i słuchać bez bycia boomerem 🙂 a nawet po prostu mężczyzną… a nawet myślącą osobą niezależnie od płci. Młoda kokosi się jakby była nie wiadomo kim, a kolejne role w jakich się ją obsadza idą w tą idiotyczną stronę promowania kobiet silnych i niezależnych… jako instrumentów seksualnych, ale ściemnia się feministkom, że tak wygląda właśnie współczesny feminizm – czyli bycie zseksualizowaną do wszech miar granic. Ale omińmy nieprzyjemne elementy poza filmowe i przejdźmy dalej. Ale jeszcze nie teraz bo mi się przypomniało co w jej grze aktorskiej nie leżało mocno, irytowała mnie poprzez to jak grała – byłą taką klasyczną tępą cipą co to ma za złe swojemu facetowi za coś… ale ni chuja mu o tym nie powiedziała. Tak, to mnie tej Chani irytowało najmocniej.

W sumie było tu kilka momentów, które skojarzyły mi się ze wcześniejszą ekranizacją „Diuny” z 1984 roku. Dodatkowo pojawia się element, który we wspomnianej wersji był dla mnie dużo bliższy esencji książkowej… chodzi tu o bratanka barona czyli o Feyda-Rautha Harkonnena, który w wykonaniu Stinga był moim zdaniem dużo bardziej psychopatyczny… a ten tu jest jakiś taki przerysowany, oraz bardziej zdziecinniały niż będący mega psychopatą, który nawet jeśli chodzi o ów ród był brany jako niezły pojeb. Tutaj niby odwala maniany, morduje kogo ma ochotę… ale jest poza tym taki bezpłciowy… jednak człowiek, który wyszedł na wielkiej kariery fale poprzez granie w genialnym trio The Police, kojarzony z lekką i przyjemną muzyką był dużo bardziej psychopatyczny w odczuciu na ekranie.

Znów jest dobrze pod względem muzycznym, scenografią, kostiumami (filtrfraki są spoko, choć brak kosekwencji w ich użytkowaniu). Także większość aktorów robi co należy a najbardziej przypadła mi do gustu Rebecca Ferguson jako lady Jessica, Javier Bardem, którego przemiana z wierzącego bo wypada w wierzącego bo samemu właśnie uwierzył w to co twierdził Stilgara, Josh Brolin jako Gurney Halleck jest coraz lepszy. Itd. Ale jednak mam pewne uwagi… choćby poruszanie się po pustyni… praktykowane mega wybiórczo choć wiadomo, że każda rytmika może wezwać czerwia… tak samo użytkowanie filtrfraków bywa różne, choć przecież tu ważnym jest by zachować jak najwięcej wody. Do tego jako minus dodałbym pewne momenty efektów specjalnych, gdy Padyszach ląduje na Arrakis i bronią go saudarkarzy i jest ich po prostu mrowie… widać to ctrl+C i crtl+V 🙂

Jako psychofan jestem zadowolony, choć mam pewne uwagi, ale zdecydowanie polecam obejrzeć ten film na dużym ekranie i polecam unikać wypowiedzi aktorki grającej Ciani czyli Zendaya’i. Tak czy inaczej… ja CHCE WINCYJ!!!!

Dodaj komentarz