Avengers: Koniec gry (2019) – ogromne pierdolnięcie w uniwersum Marvela

indeks

Avengersi w poprzedniej odsłonie „Avengers: Wojna bez granic” zrobili epicką rozpierduchę w całym uniwersum Marvela. Wybili połowę populacji wszystkich istot żywych, czyli także super herosi dostali po dupie. Wielu z nich zostało wtedy uśmierconych… i nie trzeba być wielkim znawcą komiksowej działki by wiedzieć, że tylu kur znoszących złote jaja to nikt w popkulturowych biznesach nie uśmierci nikt, no może poza Georgem R.R. Martinem. I wręcz błyskawicznie rzucono na kinowy żer jedynych tru ril ofiszjal marvelo huligansów. Ja tam się z tego cieszę, że nie trzeba na kolejną część czekać kilka lat, a dostajemy rok po roku. I w sumie nie powiem, czyli napiszę, że nie byłem ciekaw. Po prostu chętnie chciałem obczaić jak wybrną z tego wymierania herosów, bo komiksu nie czytałem.

Wiadomo połowa istot żywych w całym wszechświecie została wymazana jednym pstryknięciem palców Thanosa. Pozostali przy życiu Avergersi próbują się pozbierać, następują pewne rozłamy i kryzysy. Dowiadujemy się także co się przydarzyło Hawkeye’owi – w sumie nic dobrego bo się były i znikły dzieci wraz z żoną. Zrozpaczony zaczął swoją osobistą krucjatę ze złem, gdzie nie ma miejsca na litość dla złoczyńców. I tak mija 5 lat. Niedobitki superherosów jako tako utrzymują se sobą kontakty, dalej próbują żyć jak przed czasem sprzed pstryknięcia palcami, ale i złoczyńców też przetrzebiło. Co tu dużo gadać czyli pisać ujnia z patatajnią, jednak są też plusy – pewni herosi wreszcie zeszli z nieba na ziemię i zaczęli żyć i takie tam romantyczne stafy dla potłuczonych które muszę pominąć by nie spoilerować. Ale jak coś nagle nie jebnie… a tu wyskakuje jak diabeł z pudełka mega heros – Człowiek Mrówka i ma plan… Jak odwrócić zagładę połowy ludzkości, połowy kosmitów, połowy pasożytów, połowy wszytkiego żywego. I trafia na podatny grunt, bo jednak paru Avengersów dalej szczypie dupa za przegraną z Thanosem.

Lata temu komiksowy światek ogarnął marazm tak w uj wielki, że nawet jakbyś uja na Księżycu łazikiem, takim łunochodem wyjeździł widocznego bez specjalistycznego sprzętu uja z Ziemii, to to był uj przy tym uju marazmu. Zaczęły się mnożyć różne potworki te Batmany w przyszłości, jakieś kosmiczne rozpierduchy w universach Marvela i DC. Coraz częściej czytelnicy mieli wrażenie, że są robieni w człona. Normalnie burdello grande i burdello bum bum. Zaczęto robić pewną akcję, jaką ostatnio zrobiono z drogim memu sercu uniwersum Gwiezdnych Wojen, gdzie wcześniejsze książki i komiksy można sobie w dupę wsadzić, bo zrobiono istny restart i od nowa kręci się pewne lody. Takie coś co robiono u Nas za komuny czyli pisanie od nowa historii, która się już wydarzyła. Ot było, wbiło się w pamięć, ale uj masz wymazać i zgodzić się z nowymi wytycznymi, które właśnie na bieżąco, często na kolanie się pisane. I właśnie wtedy wpadli na pomysły z różnymi rozpierdolami na pełnej puttanie. A to wbicie jakiś obcych, którzy przywracają do życia martwych, a to zabijaniem aktualnych herosów i ich wskrzeszaniem poprzez klonowanie, bogów, kosmitów, naukowców czy bajery od których można dostać cukrzycy oka jak się dany komiks czyta. Wprowadzano coraz mocniejszych bossów, jak w grach komputerowych – po bossie zawsze jest super boss, którego trudno zajebać. I robiono mega ekstremalnie nie dających się zaciukać przeciwników – kosmiczne chmury, inteligentne antymaterie, prawilnych kosmitów będących bogami itd. (oczywiście nie mam pojęcia czy takie opcje były, więc sobie po prostu szyłem z głowy co mi tam kiszona kapusta na palce przyniesie i będzie ekstremalnie pokichane). I właśnie taki numer tutaj użyto, że najpierw wielu bohaterów z różnych cykli (i tych, które jeszcze nie powstały i tych które znamy) wybito, by po chwili móc ich wskrzesić.

Ufff to mi długas wyszedł by wprowadzić o co kaman i po czemu to zrobili małpując komiksowe pierwowzory. Więc przejdźmy do tego filmu o Avengersach. Rozkmińmy o co kaman. Dla mnie ta część jest pełniejsza (nie tylko przez długość 3 godzinnego seansu), fajniejsza, bardziej wypełniona akcją i reakcją pomiędzy postaciami i jakoś jakby lepiej sklejoną formą niż „Avengers: Wojna bez granic”. Kurde po prostu bardziej mi ta część leżała niż jej zaczyn. Całkiem fajnie się fabuła rozwijała, te lekkie kryzysy po utracie tylu przyjaciół, te próby radzenia sobie w nowej rzeczywistości. Te ponowne zaczynanie życia na nowo. Po prostu fajnie i odświeżająco, aż do momentu przełomowego czyli pojawienia się Człowieka Mrówki z jego super turbo durną opcją jakby przywrócić do żywota umarłych. Sięgnięto po jedną z najstarszych ramot, po motyw, który był tak ograny już gdzieś w mezoarchaiku, że przestano go używać na parę eonów. Nie będę pisał cóż to, coby nie tylko nie spoilerować, ale cobyście mieli radochę i ubaw z zobaczenia po co sięgnęli. W sumie to chyba największa kicha tego filmu pod względem fabularnym poza oczywiście pojawieniem się Kapitanki Marvelki co to robi super fajerwerki i jest bardziej nie do zajebania niż w DC Supermen. A zapomniałem też o scenie feministycznej… która wypadła tak dupnie, na siłę i bez sensu, że zapomniałem o motywie przywracania do żywota znikniętych.

I kolejna rzecz, ten film pod względem emocjonalnym jeśli chodzi o uniwersum Marvela oferuje najdłuższy moment, gdy na sali słychać chlipanie, pociąganie nosem, smarkanie, a nawet ciche popłakiwania! Ano takie rzeczy dziś słyszałem na sali, a nie leciał „Gladiator” i nie byłem sam na sali. Dają mocnego kopa w widzowską dupę. Ratuje się miliardy niestworzone istnień na każdej planecie we wszechświecie, więc muszą być ofiary w ludziach na Błękitnej Planecie. I tak jest, niczym w „Grze o tron” giną główni bohaterowie i to w sposób, gdzie nie widać możności zastosowania jakichś kosmicznych mocy by znów móc moc wzmóc. Jest to jednocześnie plusem i minusem. Plusem bo realizm pomimo, że to jest film, gdzie nawet jakby ktoś kroił świeże mięso na kotlety to nie byłoby kropli krwi, ta owa posoka może bohaterowi kapać z oka, być gdzieś na twarzy gdy się walczy i musi być mega fajna rana, jednak to jest taka krew na zasadzie strupa… bo z trupa ta ciecz nie ciecze choć fabuła nie dzieje się w magicznym pod tym względem miejscu czyli Niecieczy.

W sumie epickie zakończenie wielkiej rozpierduchy, wprowadzenie niedawno aktywowanej postaci Kapitanki Marvelki, która budzi równie duże emocje co dmuchana lala. Do tego naprawdę spory ładunek emocjonalny-realny jak na świat Marvela, trup się ściele gęsto nie tylko w finałowej rozpierdziawce. Do tego Thor jako Big Lebowski to najjaśniejsza opcja humorystyczna, przebija kosmicznie akcenty szopa Rocketa czy Hulka będącego Robertem Brucem Bannerem znaczy w tym samym czasie jest zielona siła i mózg naukowca 🙂 Szkoda tylko, że coś się skończyło…

 

Jedna uwaga do wpisu “Avengers: Koniec gry (2019) – ogromne pierdolnięcie w uniwersum Marvela

Dodaj komentarz