Contact high (2009) – wysoko lecąca komedia niskich lotów

Czasem warto obejrzeć film nieco inny i pozytywnie zakręcony. Co roku staram się wybrać spośród oferowanych pozycji choć jeden nieźle pojechany. Zważywszy na dość ograniczone źródła wiedzy odnalezienie takowego dzieła często jest bardzo utrudniona. I często właśnie taki zakręcony film staje się objawieniem lub, chociaż dłuższą chwilą dobrej zabawy. W roku 2009-tym udało mi się właśnie trafić na egzemplarz totalnego odjazdu.

W głównej roli występuje dziwna torba. Siakiś gansta zleca odnalezienie torby swemu homoseksualnemu pomagierowi. Ten przekazuje rozkaz do szalonego właściciela Mustanga z 1967 roku, który oczywiście sam szukał torby nie będzie i wykorzystuje dług wdzięczności u dziewczyny o imieniu Mao. Ta natomiast każe swym dwóm pracownikom (z baru szybkiej obsługi, gdzie brak klientów). I tak oto według wojskowej terminologii gówno spływa coraz niżej. Wspomniani dwaj mężczyźni mają udać się do Polski do miasta Łodzi, gdzie w dziwnym hoteliku czeka na nich ów bagaż.

Już sama fabułą wywołuje uśmiech na twarzy. Tak, ten film z każdej strony jest komedią i to komedią na niezłym haju. Totalnie pojechane i pojebane zwroty akcji i wydarzenia, które są w swym nieprawdopodobieństwie przezabawne. Szeroka gama przetaczających się przez ekran postaci pogłębia tylko uczucie chaosu, lecz jest to chaos konstruktywny, budujący klimat. Niewidomy murzyn albinos, który potrafi wywoływać deszcze niczym szaman. Szalony, długowłosy właściciel Forda Mustanaga z 1967, dla którego rozwiązaniem wszystkiego jest przemoc. Homoseksualny szef warsztatu samochodowego wypełnionego umięśnionymi fanami męskich igraszek. Dwóch typów, nieudaczników lubiących się nawalić dragami. Czy nieco szalona uczestniczka imprezy w klubie. Pakistański biznesmen skupujący śmieci. Co jeden przedstawiony tu typ to ciekawszy.

Humor uderza prawie z każdego kadru. Sam bohaterowie już wydają się być zabawni przez swą inność. Lecz to, co wyprawiają wywołuje już salwy śmiechu. Spróbujcie utrzymać powagę oglądając polskich policjantów ze świńskimi uszkami i ryjkami. Nawiązanie w klubie do pewnego przeboju „who let the dogs out”. Zabawa z widzem w nawiązania nie jest nachalna tak jak w serii „Scary movie”, i występuje dużo rzadziej, a autorzy nawiązują także do klasycznych tytułów jak „Alicja w krainie czarów”. Wizja pokoiku hotelowego, gdzie cały sprzęt został znacząco pomniejszony, a w środku dwóch facetów na totalnym haju – prześmieszny widok. Takich wydarzeń jest tu bez liku, a w paru momentach nieźle naśmiewają się z nas Polaków, a nasza rodzima widownia odebrała te żarty bardzo dobrze kwitując je gromkimi salwami śmiechu. Jak inaczej niż pozytywnie można podejść do sceny, gdzie za wspomnianym już wielokrotnie Mustangiem goni nasz rodzimy maluch? Wiele gagów (w sumie tak z 95%) związanych jest z narkotykowym odlotem. Spoglądanie na świat oczami bohaterów tej zakręconej historii to przede wszystkim niezła zabawa.

Tutaj nie ma co się skupiać na integralności psychologicznej postaci (choć i tak da się uwierzyć w ich istnienie po spotkaniu ludzi jeżdżących na sanrajsy, czy po prostu bywając w wielu różnych dziwnych klubach i knajpach), ani doszukiwać się głębszych treści, przecież nie o to tutaj chodzi. Reżyser Michael Glawogger tworzy pewien specyficzny realizm magiczny na polu Europy Środkowej na zachodzie rozumianej jako wschodniej, czego nie dokonał żaden z naszych rodzimych twórców od dziesiątków lat.

I cały ten film można skwitować właśnie zwrotem dobra zabawa. Mnogość specyficznych postaci i ich perturbacje związane z tajemniczą torbą stają się zarzewiem do coraz bardziej odjechanych w kosmos, absurdalnych scen, które śmieszą do łez.

Dodaj komentarz