X-Men Geneza: Wolverine (2009) – rosomacze dylematy

Oj zachłysnął się światek przygodami X-Menów, tylko nie ja. Komiksy rozchodziły się przez lata w sporych nakładach, także w momencie wielkiego bumu na superbohaterów (których nam przez lata oszczędzono) na początku lat 90-tych w naszym kraju. Dzieciaki łykały jak głupie przygody Spidermena, Batmana, Supermena i oczywiście X-Menów, tylko nie ja. Teraz nastąpił niejako renesans komiksowy, gdy po kolejne postacie z panteonu superbohaterów sięga Hollywooood i temu podobne siedliska finansowej manipulacji. Połknęli przynętę i zrobili całe trzy filmy (te lata temu było ich właśnie tylko tyle) o brygadzie do zadań specjalnych profesora Xaviera (z których na szczególną uwagę zasługuje część druga). Teraz i ja dałem się wciągnąć i obejrzałem w kinie. Jednak dalej człowiek musiał męczyć swe oczęta stadem wypacykowanych ludków z ich supermocami, a ja tam z całości jeno Rosomaka lubiłem. I spełniła się cicha prośba, poszła ekranizacja origins (od tłumacza: origins opowiada o latach młodzieńczych, dorastaniu, czy po prostu powstawaniu legendarnych postaci) Wolverine’a.

Fabuła to jak już napomknąłem sceny z życia Rosomaka zanim stanął pośród lalusiowatych X-Menów. Oglądamy historię Logana, jak stał się morderczą maszynką do zabijania. Wraz z bratem walczył na wielu frontach, by zostać zwerbowanym przez Strykera do specjalnej brygady, brygady złożonej z mutantów. Początkowo wykonują typowe zadania – ot zabójstwo tu, morderstwo tam. Jednak w pewnym momencie przeradza się to w wendettę nad innymi mutantami. Logan zmywa się zanim sprawy przybierają, aż tak ekstremalny obrót. Stara się żyć jak zwykły człowiek, jednak przeszłość dogania go w ostępach kanadyjskich lasów. Jego własny brat chce go dopaść.

Jedna, wielka, efektowna rozpierducha – tymi oto słowy najprościej i najszybciej streścić to co możemy zobaczyć na ekranie kin. Rosomak szaleje po ekranie, skacze, walczy, rozrywa, strzela, ale i ciężko pracuje, trzyma w pysku nieodłączne cygaro i romantycznie przymila się do wybranki serca. Ot rozłożono trochę akcentów dla każdego – mamy romans, całuski, przytulanki i sceny do płaczu dla pań, mamy mordobije, wybuchy i rozwałkę dla panów. Dla młodych sama radość z oglądania ich bohatera znanego z komiksów i niedawno powstałych filmów, a dla starszych radocha z efektów. Hugh Jackman przyciągnie oczywiście wszelkie fanki i fanów męskiego ciała (wszakże w wielu scenach świeci nagością jego tors). Taka chwila odprężenia dla mózgu, wchodząc na salę wystarczy wyłączyć myślenie i człowiek już może się cieszyć i bawić akcją. Czasem wygląda to, jakby nie było nawet momentu oddechu, a każda kolejna potyczka musiała być jeszcze bardziej efektowna od poprzedniej. Wszędzie tylko więcej i więcej, jak wybucha śmigłowiec to musi wyglądać to tak, jakby wiózł w sobie całą poranną porcję napalmu. Jak Logan dostaje po dupie, to musi dostawać w mega efektowny sposób, a najlepiej od swego brata, tudzież jakichś supermonstrów.

Oczywiście efekty stają się tu dużym minusem, oczywiście efekty komputerowe, które uparły się by wyglądać coraz gorzej. Szczególnie sposób poruszania się Victora, gdy leci „na dopalaczu” to kpina z widza. Jedynie osoba niedowidząca mogłaby uwierzyć, iż jest to jakaś realna postać (o ile w tego typu filmie o superbohaterach można o tym mówić). Ciekawe ileż to jeszcze razy komputery popsują zabawę. Natomiast, gdy mamy stare dobre efekty, gdzie wybuchy przygotowali eksperci od C4 widzowi morda cieszy się od ucha do ucha. I z perspektywy lat te komputerowe efekty strasznie słabo się starzeją, choć czasem twórcy potrafią zrobić to w większości całkiem dobrze jak we „Władcy Pierścieni”.

Czyli mamy tu do czynienia z efektowną rozwałką, bez zbędnego owijania w bawełnę. Na plus znikoma ilość pozostałych lizusów X-Menów (choć jak dla mnie i tak za duża), in minus efekty komputerowe. Takie zawieszenie pomiędzy słabością, a przeciętnością. Ot do obejrzenia, gdy chce się wytrzeszczać gały bez używania komórek mózgowych. Rozrywka w sam raz do dużego popkornu. Po prostu spora dawka akcji bez zbędnych psychologizacji.

Dodaj komentarz